Wstydzioch i wstydziocha (co nieco o nieśmiałości)

Wstyd – kolejna emocja zaraz po złości, która do szczególnie pożądanych nie należy. Chociaż ma dwa oblicza. Pozytywny wstyd reguluje nasze zachowania, nie pozwala nam paradować nago po ulicy w południe albo dłubać w nosie w restauracji (choć niektórym pozwala ;-)) Jest zatem pożyteczny skoro chroni nas przed wyśmianiem, odrzuceniem.
Ale jest też wstyd, który paraliżuje i sprawia, że wycofujemy się z kontaktów społecznych. Bywa destrukcyjny. Powiązany z lękiem jest częścią składową nieśmiałości, której rodzice boją się jak dżumy. Dlaczego? Ano dlatego, że chcą dla swoich dzieci jak najlepiej i nie ma w tym nic dziwnego. Nieśmiali dostali etykiety osób nie radzących sobie w kontaktach z innymi, a jak tu żyć skoro jesteśmy istotami społecznymi?

pexels-photo-262103

Skąd bierze się nieśmiałość? Teorii i podejść jak zwykle jest wiele. Predyspozycje genetyczne, cechy osobowości, etykietowanie, nieświadome konflikty? Najbliższy mi pogląd to ten, który jako winowajcę wskazuje doświadczenia społeczne. Chociaż myślę, że specyficzna wrażliwość toruje drogę nieśmiałości.  Ciekawostką jest to, że znacznie częściej nieśmiałe są pierworodne dzieci. Natomiast zróżnicowanie płciowe ma charakter dynamiczny. Na początku szkoły podstawowej liczba nieśmiałych dziewcząt i chłopców jest podobna. Pod koniec szkoły liczba nieśmiałych wzrasta i prym w nieśmiałości wiodą dziewczęta.
Wróćmy do pierworodnych. Philip Zimbardo tłumaczy ich większą podatność na bycie nieśmiałymi tym, że rodzice są bardziej uważni, bardziej zestresowani przy pierwszym dziecku. Stawiają im większe wymagania. Stawia wręcz hipotezę, że wielu pierworodnych nie dorosło do celów stawianych przez rodziców. A więc uważajmy na nasze oczekiwania wobec dzieci, które być może je przerastają. Zjawisko wysoko stawianych poprzeczek, za wysoko stawianych, świetnie opisuje w swojej książce A. Samson „Mit szczęśliwego dzieciństwa” zadając kłam sielankowej wizji dorastania.

Bliskie mi jest podejście gotowości do podejmowania różnych wyzwań. Bo czy małe dziecko, które nie jest gotowe konstruktywnie poradzi sobie z odczuwanym lękiem? Tego nie wie nikt. Patrząc na dorosłych ludzi i ich radzenie sobie z lękami mam wątpliwości. Trudnością w pozwalaniu dziecku podejmować decyzję czy chce zmierzyć się z czymś czego nie chce, jest  przekonanie, że nasze dziecko zostanie ocenione jako „inne”, „nieprzystosowane”, „niewychowane” i dostanie etykietę  „nieśmiały”. A to godzi w nasze kompetencje jako rodzica, bo przecież dobry rodzic wychowuje dziecko które świetnie sobie radzi w KAŻDEJ sytuacji. Bierzemy odpowiedzialność za jego zachowanie, a chcąc uniknąć uczucia naszego wstydu próbujemy przyspieszyć jego gotowość przeróżnymi metodami. I to jest lekcja do odrobienia dla nas – dorosłych, lekcja o konformizmie, oczekiwaniach, akceptacji. Bo czy nasze dziecko musi być takie jak inne dzieci? Musi??? Jedną z metod jest konfrontowanie dzieci nieśmiałych z sytuacjami, które wywołują  w nich wstyd i lęk, po to by testowały przezwyciężanie nieśmiałości. I jest w tym sens o ile wprowadzimy dużą modyfikację. Jestem zdania, że sytuacje lękotwórcze u dzieci zaburzają ich poczucie bezpieczeństwa. Jeśli są zmuszane do uczestniczenia w nich to wciąż naruszamy to poczucie bezpieczeństwa. I teraz trochę prywaty. To nie są dorośli ludzie, którzy poprzez racjonalizację odchorują stres i sobie z nim poradzą. Jako osoba niegdyś nieśmiała wiem jak trudno przezwyciężyć lęk przed tysiącem sytuacji. Dorośli ludzie muszą być gotowi, by podjąć się pracy nad swoją nieśmiałością. Ta praca nie trwa tyle ile godzinna rozmowa. Ta praca trwa długo i wymaga wiele wysiłku. Zatem jestem zwolenniczką dawania dziecku szans, możliwości zmierzenia się z lękami, ale respektując jego gotowość do zmierzenia się z nimi.

Philip Zimbardo w swojej książce „Nieśmiałość” opowiada historię swojego czteroletniego brata, który był nieśmiały, a którego matka mając na celu jego dobro uzgodniła z nauczycielką w szkole, że będzie przychodził z papierową torbą na głowie. Miał czuć się niewidzialny i stopniowo zbliżać do dzieci. Ekstremalnie? Może i tak, ale zadziałało, bo chłopiec na koniec roku zdjął maskę. Ekstrawertykiem się nie stał, ale lęk przezwyciężył na swoich warunkach, stopniowo i bezpiecznie dla siebie.

O ile łatwiej byłoby zaakceptować nam dorosłym nieśmiałość, gdybyśmy znali dane na ten temat. Nie kierowali się tylko przekonaniem, że nieśmiałych ludzi jest mało. Zatem żeby odczarować to przekonanie, trochę danych statystycznych z badań amerykańskich (wszak to kraj ekstrawertyków ;-)) przeprowadzonych przez P. Zimbardo :
– 80% badanych osób twierdziło, że byli nieśmiali w jakimś okresie swojego życia,
– 40% badanych uważało siebie za obecnie nieśmiałych,
– 25% określała siebie jako chronicznie nieśmiałych,
– 4% określała siebie jako nieśmiałych cały czas.
Proporcje różnią się kulturowo, ale nieznacznie.
Zatem proszę Państwa:

4 na 10 osób uważa siebie za nieśmiałych!

Lepiej trochę?

Nieśmiałość uważana jest jako cecha uniwersalna i powszechna. Każdego z nas peszy jakaś sytuacja. Różnimy się tylko strategiami radzenia sobie z przyspieszonym biciem serca, rumieńcem, kręceniem w brzuchu. Jedni traktują te objawy jako niedogodność koncentrując się na pozytywnych aspektach sytuacji, która je wywołuje. Drudzy koncentrują się na sobie, uruchamiając labirynt myśli i przekonań na temat siebie.
Jeśli u podstaw nieśmiałości leży przekonanie o własnej ułomności, niedoskonałości, inności, to czy kluczem do jej przezwyciężenia może być wzmacnianie wartości, akceptacja dziecka z jego niedojrzałością do społecznych kontaktów? Nasze małe dzieci wciąż się uczą, potrzebują czasu. Jeśli inni tego nie rozumieją, oceniając je jako niewychowane bachory to trudno. My jesteśmy od tego by nasze dzieci akceptować z ich gotowością lub jej brakiem do pokonania różnych sytuacji. Etykieta „nieśmiały”, koncentrowanie się na tym, że dziecko wstydzi się być może tylko wzmacnia tą rolę i odnosi odwrotny skutek do zamierzonego? Może warto odpuścić, poczekać i dać się ponieść fali oceny innych, wszak to tylko świadczy o tym jacy jesteśmy wyjątkowi jeśli stajemy się przedmiotem rozmów innych ludzi 😉  Może wskazywanie czego mogą wstydzić się inni, ba! my, jest metodą oswojenia lęków. Może utulenie w trudnej sytuacji, przekazanie dziecku informacji, że rozumiemy, akceptujemy i jesteśmy obok wystarczy; że ono nic nie musi. Być może gdy już dziecko opuści toksyczny lęk, zostanie tylko introwertyzm. Bo nie wszyscy jesteśmy rekinami biznesu, zwierzętami towarzyskimi, niektórym wystarczą oni sami, mała grupa bliskich osób, umiłowanie książek i czasowa samotność. Oni też mają prawo żyć i radzą sobie całkiem nieźle. Reguły, zasady, savoir vivre? O ile ludzie byliby szczęśliwsi gdyby czasem naginali sztuczne zasady i dostosowywali je do własnych potrzeb.

Zimbardo wskazuje, że nieśmiali ludzie postrzegani są jako dyskretni, samoświadomi, nieagresywni, taktowni, są ostrożni, są dobrymi słuchaczami – są zatem jej dobre strony. Nieśmiałość jest stanem umysłu. Zbiorem przekłamań na nasz temat. Zadanie zatem dla nas. Oswoić się z nieśmiałością naszych dzieci, wzmacniać je i wspierać w jej przezwyciężaniu. Możliwe, że to wystarczy. Po prostu przestać oczekiwać, że one staną się kimś innym, a być może ich zdolności społeczne rozkwitną w najmniej spodziewanym momencie. Powszechnie mówi się, że dzieci wychowujemy nie dla siebie, a dla innych. Uważam, że nic bardziej mylnego. Nie lubię słowa „wychowywać”, bo jesteśmy jedynie ich przewodnikami. Ale gdybym mogła zmodyfikować wspomnianą „mądrość”, to brzmiałaby: dzieci wychowujemy… dla nich samych.

2 uwagi do wpisu “Wstydzioch i wstydziocha (co nieco o nieśmiałości)

  1. Tak sobie myślę, czy gdyby spytać nieśmiałych ludzi, czy gdyby mogli za dotknięciem czarodziejskiej różdżki przestać czuć nieśmiałość, to ilu z nich chciałoby pozostać takimi jakimi są, bez zmian?
    Opinia, że są oni ludźmi taktownymi, dyskretnymi, dobrymi słuchaczami itd – to moim zdaniem jedynie pocieszacz. Ale marny.
    Bo nieśmiałość to ogromny dyskomfort i życiowy hamulec. Jasne, czasem każdy z nas odczuwa onieśmielenie (no może poza patologicznymi zarozumialcami i narcyzami) i to jest naturalne i pożądane. To może nas uratować przed gafą i nierozsądnym zachowaniem. Jednak u tzw. „nieśmiałych” to hamulec tak silny, że często nie pozwala podjąć potrzebnych działań. Blokuje i paraliżuje. Człowiek chciałby swobodnie uczestniczyć w życiu społecznym, ale czuje lęk i rezygnuje, nie podejmuje prób. A im bardziej się wycofuje, tym ma gorszą samoocenę i jeszcze mniejszą siłę, by „wyjść do ludzi”. Koło się zamyka.
    Wielu z nas szczęśliwie z nieśmiałości wyrasta, ale nie zapominamy jak nieprzyjemna jest taka niepewność. Dobrze o tym pamiętać w odniesieniu do własnych dzieci. Wsparcie i bezwarunkowa akceptacja są konieczne (w zasadzie każdemu maluchowi). Myślę że przyda się też duuuużo cierpliwości, towarzyszenie w problematycznych sytuacjach ale i motywowanie do działania, rozwijania się. Bo nic nie podbudowuje tak samooceny jak świadomość, że „może nie jestem lwem salonowym, ale za to umiem ugotować…, naprawić…, wymyślić…, zbudować…”. A z czasem koleżanki i koledzy docenią, pochwalą, otoczą i się zaprzyjaźnią 🙂

    Polubione przez 1 osoba

  2. Zgadzam się, że nieśmiałość to takie coś, czego chyba każdy chciałby się pozbyć. Praca nad nią jest mozolna i trudna. I najbardziej potrzebna w pracy z nią jest akceptacja 🙂
    Łatwiej byłoby osobom nieśmiałym, gdyby wiedziały, że nie są wyjątkowe; że każdy z nas przeżywa dreszcz w zetknięciu z czymś nowym, gdyby wiedziały, że problem nie leży w ich istnieniu, ale w sposobie radzenia sobie z takimi sytuacjami. I moglibyśmy sobie pomóc odkrywając i ucząc się od siebie tych sposobów, gdyby nie społeczne oczekiwania.
    Bo przecież jeśli stykam się z sytuacją np. wstydzę się załatwić sprawę urzędową, to skąd bierze się to potworne uczucie dyskomfortu? Moim zdaniem z przekonania, że MUSZĘ to potrafić, POWINNAM to zrobić bo INNI to robią. Bo tego oczekuje ode mnie świat. Te obrzydliwe MUSZĘ, POWINNAM bo inni tak chcą. Opór bierze się z przymusu. MOże gdybyśmy wiedzieli, że możemy a nie musimy, wtedy kiedy będziemy gotowi poszłoby nam łatwiej. Dłużej ale łatwiej.

    Polubienie

Dodaj komentarz